wtorek, 9 października 2012

48 dni

Tyle mi pozostało z ABC, bo zaczęłam w końcu wczoraj i to ładnie bo głodówką. Generalnie w tym tygodniu będę się starała jechać na najniższych bilansach, bo w piątek mam te całe połowinki. Och nie wiem już nic sama, czuję się taka zagubiona, jakaś taka dziwna jestem dzisiaj.

czwartek, 4 października 2012

Dzień 1

Ok, dzisiaj oficjalnie rozpoczęłam ABC z tym że od dnia 31. Generalnie zjadłam 480 kcal i byłam z siebie dumna i tak dalej, ale miałam dzisiaj cały dzień straszną migrenę i zjadłam dwie kanapki. Jest mi trochę lepiej i zamieniłam dzisiejszy dzień (500 kcal) na 31 (800 kcal). Dieta nie zawalona i ćwiczyłam i szkołę też ogarniam więc już jest luz.
P.S. Wiem już kiedy wykorzystam pierwszego jokera. W niedzielę rodzinny obiadek, postaram się oczywiście zjeść mało i jak najmniej oprócz tego tam. Generalnie na ten dzień planuję coś malutkiego na śniadanie bo to dobrze robi na metabolizm i potem oprócz tego co tam będzie już nic.

środa, 3 października 2012

ABC by Skinny Bitch

Ok rozpisałam sobie dni ABC i:
-codziennie będę odkreślać zaliczony dzień
-mogę zamieniać kolejność dni ( to znaczy załóżmy, że dnia x miałam zjeść 200 kcal, a zjadłam tylko 150, więc odznaczam dzień y, w którym miałam taki właśnie limit, tak samo działa gdy przekroczę limit danego dnia)
-wiadomo, że każdemu zdarza się zawalić (gorszy dzień, okres, rodzinny obiadek) dlatego daję sobie 3 jokery, które są dniami bez limitu i mogę je zaliczyć w razie wpadki, żeby nie zaczynać od nowa
-przekroczenie limitu i brak jokerów, albo dni zamienników karane jest dwudniową głodówką, po której następuje kontynuacja diety

Moje ABC ma trwać 50-53 dni tak więc chudzinką powinnam zostać 22-25 listopada. To już zaraz! Dzisiaj z okazji rozpoczęcia odpuszczam te 26 kcal i zamieniam dzień na ten z limitem 800 kcal. Życzcie mi powodzenia! Lecę ćwiczyć :)

ABC?

Dzisiaj jak do tej pory jest ładnie, szczególnie, że nie zamierzam już nic jeść :
-maca z twarożkiem i pomidorem 61kcal
-pikantny kurczakburger 305kcal
-kilka frytek od koleżanki ok. 50kcal

Czyli doskonale widać, że nie przekroczyłam 500, a tego maca to już odpuszczę, bo nie przekroczyłam limitu więc niby w porządku. Co prawda zamiast tego mogłam sobie na przykład zrobić warzywa, albo zjeść trzy kanapki zrobione w domu, ale już trudno. Najwyżej wieczorem będę głodna. Mam zamiar poćwiczyć brzuszki i może A6W i generalnie muszę poszukać jakichś ciekawych ćwiczeń na brzuch bo to co widzę w lustrze to jest tragedia i koniecznie trzeba coś z tym zrobić. Damy radę.
P.S. Dwa pierwsze dni poniżej 500kcal. Kusi mnie ABC, więc chyba to sobie wliczę. W takim razie zostało mi 48 dni. To mniej niż dwa miesiące, przecież się nie poddam.

Edit: To ABC chyba od jutra, bo mama właśnie kazała mi zjeść pstrąga na obiad (410 kcal). Czyli razem dzisiaj wychodzi 826kcal. Będzie lepiej.

wtorek, 2 października 2012

Bilans

Wczoraj nie miałam czasu napisać, ale dzień był bardzo udany. Nie dość, że ćwiczyłam to zjadłam:
-2x kanapka (w czym jedna podwójna w szkole) 297 kcal
-warzywa orientalne z patelni 167kcal
razem: 464kcal
Jestem mega zadowolona :)

poniedziałek, 1 października 2012

Not so perfect as i wish

Ok, dzisiaj było całkiem spoko, z tym że w moim jadłospisie znalazło się trochę słodyczy:
-maca z twarożkiem i pomidorem 61kcal
-kanapka z chleba razowego z soją z twarożkiem 99kcal
-lody czekoladowe 300kcal
-croissant 250kcal
-pączek 290 kcal
-udko z kurczaka 300kcal
No trochę śmieci jest. Szkoda, bo bez nich miałabym przepiękny bilans. Jedynym plusem jest, że to (przynajmniej w większości) spaliłam. Jutro zero słodyczy, same zdrowe rzeczy. Muszę sobie zrobić kanapkę do szkoły, bo na przykład ten croissant wynikł z tego, że było mi wręcz słabo już. Damy radę. Lecę uczyć się historii.
P.S. W najbliższych dniach czeka nas ważenie w szkole, a na moim liczniku 64kg. Chyba umrę ze wstydu.

sobota, 29 września 2012

What the hell?

Właśnie świętuję sobotnie popołudnie leżąc z totalną depresją i bułą w ręce i postanawiam poprawę, ale... Czy jutro naprawdę będzie lepiej? Czy nagle będę miała wokół siebie osoby, które się ode mnie nie odwrócą w obliczu głupich plotek, natknę się na miłość swojego życia, przywitam się z idealną rodziną albo chociaż zobaczę w lustrze płaski brzuch? Nie. Wszystko będzie dokładnie tak jak dzisiaj. Będę słuchać piosenek o miłości, oglądać teledyski na których toczą się wspaniałe imprezy i będę sama. Ja i jedzenie, wiecznie to samo. Apotem spotkam się z kimś kogo nawet nie lubię przylepię sztuczny uśmiech i znów wszystko będzie takie zajebiste. Koniec, kurwa. Już tak nie mogę, w tej całej sztuczności. Przepraszam was za ten dzisiejszy post, ale generalnie rzecz biorąc czuję się dość podle. Miałam napad jak się już pewnie domyśliłyście i kilka problemów towarzysko-rodzinnych. Oh i moja najlepsza przyjaciółka ma idealnego chłopaka i druga właśnie zaczęła kręcić z idealnym chłopakiem. Umrę w samotności i 22 koty zjedzą moje wnętrzności.
P.S. Mój idealny chłopaku, sto lat z okazji rocznicy twojego związku. Szkoda, że jak się zaczynał to jeszcze ze sobą kręciliśmy.
Miłego października wszystkim!

środa, 26 września 2012

#0

Ok, dobra zawaliłam. Może nie był to jakiś mega napad bo to niby tylko trochę pistacji i łosoś, ale chodzi o to że nie jest tak jak bym chciała - perfekcyjnie. Od teraz ustalam plan dnia na dni robocze:

  • 5:00: pobudka, 200 brzuszków, 100 pajacyków, 100 przysiadów, 20 pompek, 10 min rozciągania, 50 skrętoskłonów, szykowanie do szkoły, śniadanie (max. 110kcal - tyle ma kubeczek jogurtu naturalnego, a przecież zawsze mogę zjeść mniej)
  • 8:00-14:30 - szkoła, żadnego jedzenia, do picia tylko woda
  • 14:30-17:00- wyjście, interakcje społeczne, zero jedzenia, do picia tylko woda, ew. zielona herbata lub kawa bez cukru
  • 17:00-17:30 - chwila odpoczynku, obiad (max. 400kcal)
  • 17:30-20:00 - nauka, chuj mnie to boli jeśli nic nie mam, zawsze mogę przerobić coś do przodu
  • 20:00-22:00 - czas wolny, internet, seriale i te sprawy, wykorzystywany na naukę w wypadku większego sprawdzianu lub nie wyrobienia się z materiałem w punkcie wcześniejszym
  • 22:00- wieczorna toaleta, zero jedzenia, zero internetu, zero telewizji, ew. czytanie
W weekendy zamiast 510kcal jem 300, ponieważ nie chodzę do szkoły i nie potrzebuję tyle energii.
Jem zdrowe rzeczy, a nie jakieś syfy jak do tej pory.
Nie ma, że nie chce mi się wstać i ćwiczyć. Mnie nie boli, mnie się zawsze chce. 
Nie pozwolę, aby rządziło mną jedzenie. Koniec z zajadaniem stresów i problemów.
Nie dam sobie czasu na jedzenie, muszę być cały czas zajęta. 
Ważę się i mierzę raz w tygodniu.
Raz w miesiącu mam prawo do zjedzenia czegoś, co zdecydowanie nie powinno znaleźć się w diecie. 
Wyrabiam w sobie siłę i wolę, które z pewnością zaprocentują w przyszłości.
Nagradzam się za osiąganie kolejnych celów - czymś do ubrania, kosmetykiem, książką, lub czymś w tym guście.
Jedzenie nigdy nie będzie moją nagrodą. Coś co sprawiło, że tak wyglądam nie może być traktowane jako przyjemność.
Pokażę tym wszystkim niedowiarkom, że potrafię i nie jestem wcale do niczego.
Codziennie rano będę wybierała hasło dnia, które będzie moją prywatną motywacją.

A oto moje cele:

  1. 60kg - mam zamiar zejść poniżej do 12.10
  2. 58kg
  3. 57kg
  4. 56kg
  5. 54kg
  6. 52kg
  7. 50kg

Just don't care anymore.

Totalna załamka, właśnie przymierzałam jedną z moich sukienek i wyglądam w niej jak baleron - po prostu się wylewam. Najgorsze jest to że za równe 16 dni są połowinki, na które chciałam ją założyć i w sumie za bardzo nie mam wyboru bo tylko ona nadaje się na tą okazję i po prostu nie mam pojęcia co zrobię jeśli będę tak w niej wyglądać. Wiem czego na pewno nie będę wtedy robić - dobrze się bawić. Dzisiaj zjadłam 5 tych ogórków i odrobinę makaronu. Boję się, za szkołą nie nadążam, wyglądam okropnie, chłopak który mi się podoba i z którym kiedyś kręciłam nawet nie mówi mi teraz cześć, a do tego ma super chudą, super głupią dziewczynę i pokłóciłam się z połową moich znajomych, och, a wspomniałam że moja mamusia ma znów humorki i robi mi awanturę o każdą najdrobniejszą sprawę? Życie jest po prostu cudne, dobrze że przynajmniej diety dzisiaj nie zawaliłam. Ale co to za dieta, chujowa chyba jakaś skoro nie ma żadnego efektu. To dopiero szósty dzień, ale czuję się dziś mega chujowo.

wtorek, 25 września 2012

Weight in!

Hej! W ogóle nie mam czasu pisać na blogu, w szkole mega zapieprzam, potem jeszcze spotykam się ze znajomymi i wracam do domu koło 18, seriale i nauka. Najgorsze jest to, że przez to jem na mieście i w szkole i do wyboru generalnie mam same słodkości. Ale nie poddaję się i zjadam sałatkę! Gorzej w szkole, gdzie jestem mega głodna, a nie bardzo mam inny wybór i jest coś słodkiego. Wczoraj było około 800kcal, dzisiaj też ok. 700. Dostałam wagę i ważę 63.4kg, ale w ciuchach i po jedzeniu więc ten wynik prawdopodobnie jest niewłaściwy. Jutro rano zważę się na czczo i dam wam znać jak się generalnie sprawy mają. Wiecie co wymyśliłam? Będę na diecie dniofazowej. Chodzi o to, że ja jak mam na coś ochotę, to jem to przez kilka dni i oprócz normalnych posiłków zjadam też to na co mam akurat fazę. Więc teraz każdy dzień będzie innym fazowaniem. Na przykład jutro robię dzień ogórka kiszonego, to znaczy że dozwolone są tylko ogórki kiszone.Składają się praktycznie z samej wody i jeden ma tylko 7kcal, a zapychają genialnie. No dobra, może nie bo mogę je teraz wpierdalać bez końca, ale sumka kcal i tak powinna być zadowalająca :) A więc jutro tylko i wyłącznie te ogórki. Pojutrze może zrobię sobie grejfruty, albo jabłka, albo pomidory! Już się cieszę na tą moją dietę. Wydaje się niby być monotonna, ale tak naprawdę to codziennie jest coś innego, a jak staram się jeść jak normalny człowiek na diecie to codziennie kanapka z twarożkiem, warzywa z patelni albo pierś z kurczaka i nic dziwnego że mam napady bo przecież można zwariować jak się codziennie je to samo. Wiecie co jest najciekawsze w tej mojej fazie? Ja w ogóle nie lubię ogórków, a teraz smakują mi po prostu jak nigdy.
Do 12.10 chciałabym poniżej 60kg, myślicie że to realne?

niedziela, 23 września 2012

Pretty girls don't eat

Dzisiaj zrobiłam sobie głodówkę. W ogóle nie chce mi się jeść bo od rana jestem zajęta nauką :) Tak więc żyję sobie od rana na herbacie i... zjadłam ogórka kiszonego. Jak myślicie, czy mogę pozwolić sobie na zaliczenie tego dnia jako głodówki, czy powinnam zaliczyć tego ogórka, uznać bilans za niezwykle korzystny i głodówkę zrobić jutro? Pytam, bo sama nie jestem pewna, a nie chcę was oszukiwać twierdząc, że zrobiłam głodówkę jeśli wcale tak nie uważacie. Dzisiaj ćwiczyłam: 100 pajacyków, 200 brzuszków, 60 przysiadów, 20 pompek i A6W. To już 3 dzień i czuję się bardzo zmotywowana żeby kontynuować moją przygodę z tym ćwiczeniem, pomimo że cholernie się boję co to będzie jak zwiększy się ilość serii i powtórzeń, bo na razie miałam 2 serie po 6 powtórzeń i przyznam szczerze, że było ciężko, ale chciałabym to skończyć. Jak na razie  mój brzuch to zwisająca, galaretowa tragedia. Tak samo tyłek. Dziewczyny, ratunku, mam celluit! Boże, 16 lat a ciało 50 po czterech ciążach. Po krótkim namyśle poćwiczę jeszcze te partie. Dzisiaj was pospamuję thinspo pięknych brzuszków ;) Tak w ogóle, podobno mam blokadę na komentarze (ten obrazeczek, gdzie trzeba wpisać dwa słowa). Wie któraś jak się tego pozbyć?






P.S. Zrobiłam sobie słoik z wyzwaniami :) O taki: http://fitmiracle.blogspot.com/2012/09/system-motywacyjny-soik-wyzwan.html Dziękuję ci Savannah Grey za pomysł i ostatni post o motywacji, mega! I wam wszystkim, które tu wpadacie i zostawiacie swoje wsparcie w komentarzach. Uwielbiam was chudziny ;* 





sobota, 22 września 2012

There's nothing funny so we laugh at nothing.

Hej! Drugi dzień trwa, ale jedzenie na dziś już zakończyłam sumą 830kcal. Moje sumy będą zawsze okrągłe bo dodaję troszkę jak mi brakuje do takiej równej liczby. Zawsze mam wtedy pewność, że nie zjem za dużo. Dzień jak do tej pory był pełen drobnych sukcesów, takich jak na przykład wyrzucenie pączka kupionego przez mamę, którego musiałabym zjeść (tak, wiem, wiem dzieci w Afryce, szacunek do pieniądza, jedzenia, ale ja się nie prosiłam, a nikomu on w moim żołądku nie pomoże, w domu też by nikt nie zjadł) i upiekłam rodzince ciasto, którego nie tknęłam, ha! Ogólnie dzisiaj byłam taką panią kuchenkową bo sobie robiłam jeszcze kurczaka w folii i fasolkę szparagową i zrobiłam bratu omlet z pieczarkami i serem. Mój pierwszy omlet i podobno bardzo smaczny, nie wiem nie próbowałam ;p Pewnie śmieszy was, że w wieku 16 lat pierwszy raz robiłam omlet, ale ja nie cierpię jajek i generalnie się raczej za nie nie zabieram. Jak na moją egoistyczną duszę to mega się dzisiaj poświęciłam dla żołądków mojej rodzinki i mam nadzieję, że karma mi to wynagrodzi. Jestem już w sumie zdrowa i zaraz muszę zacząć przepisywać lekcje z całego tygodnia bo jutro raczej ze wszystkim nie zdążę. Ach, dzisiaj dzień pierwszych razów, bo lekcji też nie zdarzyło mi się jeszcze przepisywać, no chyba że pracę domową ;) Gimnazjum się skończyło i trzeba pracować, szczególnie, że chciałabym mieć wysoką średnią na koniec roku i semestru i to bez tej bieganiny pod tytułem "mam 5 lekcji i 10 sprawdzianów", tak więc uczę się systematycznie i jak na razie całkiem nieźle mi idzie. O, i w ogóle, zostałam zaproszona na połowinki 12 października, więc muszę troszeczkę zrzucić do tego czasu. Określę się dokładnie ile, jak dojdzie mi waga i będę wiedziała na czym stoję.Ja już ją chcę! Albo nie, bo wtedy to już nie ma wyjścia i trzeba na nią wejść. Dobra, lecę, bo chcę do was jeszcze pozaglądać, poćwiczyć, no i muszę zabrać się do nauki ;p Z ćwiczeń dzisiaj było 20min tańca i 10min rozciągania. Chcę zrobić jeszcze 200 brzuszków, 60 przysiadów, 20 pompek, no i tą nieszczęsną A6W. Zabierałam się do niej milion razy i nie mogę jej nigdy skończyć. Ale teraz się uda, musi :) Ok, serio kończę. Przepraszam za tą rozwlekłość postu, ale nie wiem co mnie naszło dzisiaj ;p O boże, mam kończyć, a chcę wam jeszcze powiedzieć milion rzeczy. Stop, koniec, basta. W następnym poście. Do napisania motyle, trzymajcie się chudo!
P.S. A miałam wam powiedzieć, że jesteście dzielne, jak przeczytałyście całą tą tyradę i że wreszcie udało mi się wyrwać do sklepu po fajki, więc mam mój hamulec apetytu!

piątek, 21 września 2012

Pierwszy dzień reszty mojego życia.

Znów jestem w tym samym punkcie. Piszę pierwszego posta, błagam jakąkolwiek siłę stwórczą, o siłę, aby tym razem było perfekcyjnie. Bo do tego dążę - chcę być dziewczyną idealną. Oczywiście ideały nie istnieją, jak twierdzą wszyscy wokół. Ja chcę dojść do tego punktu żeby móc śmiać się im w twarz i pokazać, że jak się bardzo chce, to można. 
Nie jestem nowa, tak serio to bawię się w to wszystko już od jakiegoś czasu i bez jakiegoś większego efektu. Najniższą wagą jaką osiągnęłam było 57kg, teraz ważę nie wiadomo ile, bo nie mam wagi. Na szczęście przyjdzie do mnie kurierem w poniedziałek. Już nie mogę się doczekać co powie mi ta chłodna, szklana wyrocznia. Boję się. Podejrzewam, że ważę ok. 65 kg. A co jeśli pokaże więcej? Będę wtedy grubsza niż kiedykolwiek. No umrę przecież do tego poniedziałku. 
Dzisiaj zaczęłam dietę od nowa. Jestem chora i przez jakiś czas musiałam jeść normalnie, aby doprowadzić mój organizm do jako takiej równowagi. Zjadłam 1000kcal, nie będę pisać bilansu bo jest w nim kilka pozycji z których nie jestem dumna. Chciałabym oprócz liczenia kalorii odżywiać się w miarę zdrowo, ale nie wiem na ile to będzie u mnie w domu możliwe. Z ćwiczeń wykonałam: 150 brzuszków, 50 przysiadów, 20 pompek, rozpoczęłam A6W, 15min rozciągania, 30min tańca. Niezbyt może intensywnie ale postaram się poprawić. Może jeszcze dzisiaj poćwiczę chociaż szczerze w to wątpię. 
Lecę zrobić coś produktywnego. Do napisania!